Uwielbiany przez podwładnych, ceniony przez przełożonych. Erudyta, a przy tym prawdziwy mistrz w żołnierskim fachu, ojciec sukcesu polskich sił pancernych. Taki był generał Stanisław Maczek, legendarny dowódca „Czarnych Diabłów”, który 80 lat temu wyzwalał Europę Zachodnią spod niemieckiej okupacji.
Tekst: Waldemar Kowalski
– Żołnierz z duszą dowódcy, kochany przez swych żołnierzy, gorący Polak i dobry szlachetny człowiek – te słowa gen. Mariana Kukiela dobrze oddają osobowość dowódcy 1. Dywizji Pancernej, który stał się legendą już za życia. Zasłużenie, bo jak mało kto znał się na swym rzemiośle, dzięki czemu dokonywał rzeczy prawie niemożliwych. Był świetnym dowódcą liniowym, ale i doskonałym sztabowcem. Mówiono, że nigdy nie przegrał żadnej bitwy. Troskliwie nazywano go „Bacą”, bo dla tych, którzy służyli pod jego rozkazami, był prawie jak ojciec. Dbał o żołnierskie sprawy, nie szafował bezmyślnie krwią na polach bitew. Był ideałem dowódcy, na którym po prostu można było polegać.
– Generał nie wymagał. On się spodziewał, spodziewał się tylko tego, co najlepsze. Myśmy o tym wiedzieli i starali się dawać mu to, co najlepsze – tak wyjątkowość relacji z gen. Maczkiem charakteryzował jeden z jego podkomendnych, Henryk Kątny.
Ale „Baca” potrafił być też kategoryczny, surowo przestrzegał dyscypliny i kodeksu moralnego. Swoich podwładnych, którzy wiosną 1945 roku przekroczyli granicę znienawidzonego wroga – niemieckiej III Rzeszy – zachęcał, aby „bili się twardo, ale po rycersku”. Niemcy i tak jednak, skądinąd słusznie, bali się Polaków jak ognia. Nie bez powodu 1. Dywizja Pancerna gen. Maczka, która należała do najskuteczniejszych alianckich jednostek na froncie zachodnim po inwazji w Normandii, przez wroga była nazywana „Czarnymi Diabłami”.
Filozof na wojnie
Co ukształtowało przyszłego generała? Jak z filozofa i znawcy literatury został jednym z największych polskich bohaterów II wojny światowej?
Odprawa przed ćwiczeniami. Od prawej gen. Stanisław Maczek, ppor. Jan Tarnowski,rtm. Tadeusz Wysocki,
lipiec 1944 r. FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE (WWW.NAC.GOV.PL)
Pierwszy raz z wojną zetknął się w 1914 roku, gdy – jako młody, świetnie zapowiadający się student Wydziału Filozofii i Filologii Polskiej na Uniwersytecie Lwowskim – przywdział mundur austriacki. Wybuch ogólnoświatowego konfliktu drastycznie przerwał jego edukację. Młody bohater ukończył studia cztery lata później – w roku, który przyniósł Rzeczypospolitej odrodzenie, a milionom Polaków – wolność. Nie było jednak czasu na świętowanie, bo niepodległość rodziła się w bólach.
Porucznik Maczek, już jako żołnierz Wojska Polskiego, brał udział w walkach o Lwów, dowodząc jedną z kompanii ochotniczych, która ruszyła na odsiecz miastu. W boju pod Żurawnem odznaczył się męstwem pod okiem samego Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego. Za postawę bojową otrzymał awans na kapitana. Generał dobrze zapamiętał spotkanie z przyszłym marszałkiem Polski: Melduję się przepisowo, szarżą, nazwiskiem etc. i zdaję relację z bitwy. Oczy Piłsudskiego lustrują mnie badawczo, wreszcie z uśmiechem odzywa się: „Ale to groźnie wyglądacie, poruczniku – ale z tą górą to załatwiliście się szybko – trzymajcie tylko ją zanim nadejdą oddziały waszej dywizji”. Spocony, więcej tym meldowaniem się niż całą bitwą, opuszczam pociąg. W kilka tygodni potem dostaję awans za wybitny czyn na polu bitwy – relacjonował po latach.
Co ciekawe, Maczek zetknął się z Piłsudskim już w 1913 roku w gmachu Związku Strzeleckiego we Lwowie. Jako młody ochotnik, który zgłosił się na służbę wartowniczą, nie zapadł jednak w pamięci przyszłego marszałka. Kilka lat później ten ostatni nie krył jednak swego podziwu, oceniając bojową postawę obrońcy Lwowa.
Jeszcze nie umilkły echa walk z Ukraińcami, a już przyszło Polakom stanąć do walki z nawałą bolszewicką. Rok 1920 przyniósł realne zagrożenie utraty niepodległości, a losy wojny decydowały się m.in. pod Warszawą. Kapitan Maczek po raz kolejny spełnił swój żołnierski obowiązek. Za wzorową służbę i zasługi na rzecz kraju, którego suwerenność udało się obronić, otrzymał order Virtuti Militari i Krzyż Walecznych. – Gdy dzisiaj patrzę w przeszłość przeszło 40 lat temu, jestem pełen podziwu dla żołnierza-ochotnika, którym dowodziłem od pierwszych dni listopada 1918 roku – do końca 1919 roku, żołnierza, który stawał się nim nieraz dopiero w pierwszych walkach, bez poprzedniego przygotowania i metodycznego szkolenia. Od pierwszej chwili, gdy ci starsi wśród nich, ostrzelani już na niejednym froncie orzekli, że „ich porucznik umie chodzić między kulami” – co miało być i komplementem dla zachowania się osobistego w boju i dowodzenia nimi – od tej chwili dali mi całe swe serce i zaufanie – pisał generał we wspomnieniach.
Umysł żywy, bystry i jasny
Lata 20. to dla młodego oficera czas intensywnych szkoleń i doskonalenia żołnierskiego fachu. Choć jako 30-latek miał już za sobą kilka wojen, nie spoczął na przysłowiowych laurach. Zauważali to jego przełożeni. – Wielkie zalety charakteru i duża wartość moralna. Bardzo energiczny i pełen inicjatywy. Oficer o gruntownej wiedzy wojskowej i doświadczeniu liniowym. Samodzielny, szybki i śmiały w decyzji i wykonaniu. Umysł żywy, bystry i jasny – taką opinię młodemu oficerowi wystawił gen. Aureli Serda-Teodorski, komendant Wyższej Szkoły Wojennej w Warszawie.
To nie koniec pochlebnych opinii i honorów, jakie spotkały Maczka w okresie międzywojennym. W 1935 roku, już jako pułkownik, odebrał Order Odrodzenia Polski „za zasługi na polu organizacji, wyszkolenia i administracji wojska”.
Nie sposób przecenić roli, jaką bohater odegrał dla powstania i rozwoju polskich wojsk pancernych. Jesienią 1938 roku stanął na czele 10. Brygady Kawalerii, z którą rozpoczął intensywne szkolenia na wypadek wojny. Była to druga jednostka w armii polskiej – obok Warszawskiej Brygadzie Pancerno-Motorowej płk. Stefana Roweckiego, która powstała z myślą o walce z przeciwnikiem uzbrojonym w broń pancerną.
Dowódca nie popadł jednak w przesadny optymizm, tak oceniając rzeczywistą wartość bojową podległej sobie brygady: Oto jednostka defensywna o szybkości straży pożarnej, tyle, by na czas zlokalizować pożar to tu, to tam. Brygada w tej koncepcji była raczej próbą defensywnej odpowiedzi na grozę jednostek szybkich – dywizji pancernych nieprzyjaciela. Próbą, gdyż stosunek góry wojskowej był wciąż jak do eksperymentu.
Wrzesień 1939 roku przyniósł nie tylko porażki osamotnionego Wojska Polskiego, walczącego na dwa fronty z przeważającymi liczebnie agresorami, ale także momenty chluby. Taką był niewątpliwie udział w walkach w obronie kraju 10. BK dowodzonej przez płk. Maczka. W pierwszych dniach września – w rejonie Rabki, Kasiny Wielkiej i Jordanowa – z powodzeniem powstrzymywała ona uderzenie XXII niemieckiego Korpusu Armijnego (Zmotoryzowanego). 19 września – zgodnie z rozkazami – żołnierze 10. BK wraz ze swym dowódcą przedostali się na Węgry. Brygada przekroczyła granicę w kolumnie uporządkowanej jak do defilady, z wszystkimi działami artylerii prócz jednego opornego, które na wirażu stoczyło się do wąwozu i z działkami przeciwpancernymi, których nie rozjechały czołgi niemieckie – stopniała ze stanu ponad 3000 ludzi do stanu poniżej 1500 ludzi.
Tych 18 dni i nocy nieprzespanych lub niedospanych, w ciągłym napięciu nerwów, wyczerpywały mnie do ostatka i stępiły wrażliwość i moc objęcia myślą rozmiarów naszej polskiej klęski – oceniał pułkownik.
Kilka dni wcześniej, zanim jeszcze Armia Czerwona zadała Wojsku Polskiemu zdradziecki „cios w plecy”, dowódca 10. BK przyjechał do Lwowa, gdzie oczekiwał go gen. Kazimierz Sosnkowski, dowódca Frontu Południowego. Widok ukochanego miasta, jakby zawieszonego w oczekiwaniu na najgorsze, nie był jednak niczym przyjemnym.
– Jaki to inny Lwów. Zamarły, przyczajony jak ktoś, kto oczekuje spodziewanego ciosu z rezygnacją. Ciemny, brudny z przemykającymi się chyłkiem postaciami, oświetlony tylko tu i tam wygasającymi pożarami po bombardowaniach. (…) To nie straż przednia Rzeczypospolitej. To wprost przeciwnie – waląca się Rzeczypospolita, która ostatnim tchem od zachodu podchodzi do Lwowa, by dać ostatni i tu odpór, już może tylko dla historii – wspominał urodzony pod Lwowem oficer.
Jako dowódca 10. BK płk Maczek nie odniósł żadnej porażki. Nie mogło to ujść uwadze przełożonych: jeszcze w toku walk wrześniowych otrzymał awans generalski, a za męstwo wykazane w boju uhonorowano go orderem Virtuti Militari.
Ku armii przyszłości
Po przedostaniu się do Francji, gdzie formowały się emigracyjny Rząd RP oraz Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie, generał objął dowództwo obozu wojskowego w Coetquidan w Bretanii. Jak pisał, warunki w nim panujące daleko odbiegały od wyobrażeń: Jak na początek wszystkiego było brak w tym obozie: i kwater i mundurów i uzbrojenia, prócz dwóch rzeczy: walącego ze wszystkich stron elementu ludzkiego, z którego miały być formowane jednostki piechoty i dobrych rad francuskich, jak z tego zrobić wojsko.
Na francuskiej ziemi generał – jako doskonały praktyk, ale i teoretyk wojskowości – podjął szerokie działania na rzecz utworzenia pierwszej polskiej dywizji pancernej. Sukces wojsk niemieckich w Polsce w 1939 roku jasno pokazał, że o wyniku bitwy decydowały samodzielne pancerne związki taktyczne, cechujące się znaczną szybkością i manewrowością. – Kiedy narodziła się idea polskiej dywizji pancernej? (…) Trudno jest bardzo przypieczętować to jedną datą kalendarzową! Na pewno poruszyłem to zagadnienie już w pierwszej mojej rozmowie z gen. Sikorskim w Paryżu i, może na podstawie tego, uzyskałem pierwszeństwo dla ewakuacji 10 bryg. kaw. z Węgier – bez jeszcze wyraźnego zaangażowania się Naczelnego Wodza w stosunku do dywizji polskiej pancernej. I na pewno o niczym innym nie chciałem rozmawiać z gen. [Louisem – red.] Faury, jak o naszych doświadczeniach wrześniowych i o przyszłej polskiej „division legere mecanique”, zarażając go z wolna swoim entuzjazmem. A równolegle oficerowie sztabu i oddziałów 10 bryg. kaw. ideę przyszłej „pancernej” na każdym kroku propagowali i w sztabie Naczelnego Wodza w Paryżu i na terenie Coetquidan – tłumaczył autor wspomnień.
Generał Stanisław Maczek w czołgu Mk VIII Cromwell zwanym pieszczotliwie Hela,
w czasie ostatnich ćwiczeń przed wyruszeniem na front, lipiec 1944 r.
FOT. ARCHIWUM MAZA/EAST NEWS
Kiedy powstanie polskiej dywizji pancernej wydawało się jeszcze może nie mrzonką, ale odległą perspektywą, gen. Maczek musiał zadowolić się dowodzeniem 10. Brygadą Kawalerii Pancernej. Po fazie organizacyjnej i okresie intensywnych szkoleń, przyszedł czas na chrzest bojowy. W czerwcu 1940 roku, po ataku Hitlera na Francję, brygada gen. Maczka, z batalionem czołgów w składzie, została rzucona do walki. – Od pierwszego dnia prawie byliśmy dokładnie zorientowani, że jest to bitwa i kampania przegrana i że znaleźliśmy się w potrzasku, który lada dzień zostanie zamknięty. (…) Z całkowitą świadomością beznadziejnego położenia, z którego sobie zdawał [sprawę] każdy żołnierz Brygady, generał Maczek zdecydował się zostać w potrzasku i bić się do końca siłami małej i słabej Brygady Polaków, między tłumami uciekających armii francuskich – notował szef sztabu 10. BKPanc. ppłk Franciszek Skibiński. Także we Francji gen. Maczek odznaczył się kunsztem dowódczym i odwagą w polu. Jego żołnierze, w toku zaciętych walk z nieprzyjacielem, zdobyli Montbard, biorąc do niewoli kilkudziesięciu Niemców. Polacy bronili dostępu do Mostu Burgundzkiego, a po jego spaleniu przez wroga, wycofali się za Loarę, aby uniknąć okrążenia.
Kapitulacja Francji oznaczała dla generała kolejny etap tułaczki. W końcu we wrześniu 1940 roku, po krótkim pobycie w Afryce Północnej, przedostał się na Wyspy Brytyjskie. Reorganizacja Polskich Sił Zbrojnych, która się tam wkrótce dokonała, doprowadziła do powstania w lutym 1942 roku 1. Dywizji Pancernej. – Armia przyszłości – to armia pancerna (…). Stwarzając dywizję pancerną, pomnażamy wkład w ogólny wysiłek wojenny, stajemy się silniejsi dziesięciokrotnie, możemy na polu walki odegrać rolę decydującą, na konferencji pokojowej, razem z czynami marynarki i lotnictwa, będziemy mogli rzucić decydujące czyny naszej dywizji pancernej – przewidywał generał.
Za wolność naszą i waszą
Kiedy 1. DPanc. włączono do 21. Grupy Armii gen. Bernarda Montgomery’ ego, która latem 1944 roku miała uczestniczyć w otwarciu drugiego frontu w Europie Zachodniej, stało się jasne, że żołnierze gen. Maczka niebawem otrzymają zadania bojowe. Przeszło 13 tys. oficerów, podoficerów i szeregowców na 4431 pojazdach mechanicznych, w tym 381 czołgach – wszyscy czekali na swoją kolej i możliwość desantu we Francji. – Byliśmy świadomi siły tej formy jednostki bojowej, którą wspólnym wysiłkiem stworzyliśmy – przyznawał dowódca. Z początkiem sierpnia 1944 roku, gdy w okupowanej Warszawie trwało już Powstanie, pancerniacy gen. Maczka szykowali się do walki ze wspólnym wrogiem na francuskiej ziemi. – Idąc do pierwszej bitwy będziecie żądali rachunku za całe pięć lat tej wojny – za Warszawę, za Kutno, za Westerplatte i za setki i tysiące bezbronnych ofiar, które zginęły z ręki zaborcy. Zażądamy rachunku za każde polskie życie, które zabrali nam Niemcy – motywował swych podwładnych „Baca”.
Pierwszy sprawdzian bitewny Polacy zdali wzorowo, z powodzeniem walcząc przez prawie dwa tygodnie – wraz z 2. Korpusem Kanadyjskim – o silnie obsadzone przez Niemców wzgórza w pobliżu Falaise. Generał tak obrazowo opisał walki o opanowanie Chambois: Polska dywizja pancerna, z dołączonymi dwoma oddziałami sprzymierzonych, chwyta byka za rogi i osadza jego rozszalały impet, podczas gdy reszta armii kanadyjskiej i 2. armia brytyjska trzepią po ogonie i bokach uciekającego zwierzęcia, dodając mu tylko szybkości. Obraz ten porównawczy nie chce być krytyką. Wojenka lubi tworzyć takie paradoksalne obrazki. Podkreśla tylko prawdziwą sytuację 1. Polskiej Dywizji Pancernej, której żołnierz dał w tej bitwie wszystko z siebie dla wspólnej sprawy sprzymierzonych.
Dowódca 1. Brygady Pancernej wśród oficerów, 1944 r. FOT. KRZYSZTOF CHOJNACKI / EAST NEWS
1 września, w piątą rocznicę zbrodniczej agresji Niemiec na Polskę, żołnierze gen. Maczka przekraczali Sekwanę po naprędce zbudowanym moście nieprzypadkowo nazwanym „Warszawa”. Nie bez powodu dowódca przywołał tego dnia tragiczne chwile z okupowanej stolicy, zwracając się do walczących powstańców słowami: Mówię do Was z pola walki we Francji. Walcząc tu u boku naszych sojuszników brytyjskich, amerykańskich, kanadyjskich z tym samym, co i Wy, wrogiem – sercem i myślami jesteśmy zawsze z Wami. (…) Dzielą nas jeszcze tysiące kilometrów, ale ciosy, które tu padają, są ciosami zadawanymi tym samym Niemcom, którzy dziś niszczą i palą stolicę Polski. Pomoc dla Was idzie od Zachodu. Jesteśmy dumni, że dane nam jest brać udział w tej błyskawicznej ofensywie armii sojuszniczych. Lecz jednocześnie przepełnieni jesteśmy najgłębszym niepokojem o Wasze losy. Największym bowiem szczęściem każdego polskiego żołnierza byłoby walczyć w Polsce, w Warszawie. Polska Dywizja Pancerna we Francji składa hołd żołnierzom i ludności cywilnej Stolicy. Ślubujemy, że poniesione przez Was ofiary pomścimy stokrotnie.
W tym czasie Polacy, zbliżając się już do granicy belgijskiej, próbowali prześcignąć wycofujących się Niemców. Pościg – wyjaśniał gen. Maczek – najbardziej identyfikował się w naszych myślach i naszych pragnieniach z pojęciem odwetu. A za tyle rzeczy i okropności pragnęliśmy naszego osobistego odwetu. Czyż nie zaczynaliśmy naszych walk w Normandii równocześnie niemal z początkiem powstania warszawskiego? (…) Jak diametralnie zmieniły się role nasze i Niemców! Polacy mijali po drodze drogi, ulice, wsie i miasteczka pełne radości i wesela. Uwagę generała przykuła autentyczna radość wyzwalanej ludności: Skąd się wzięło tyle chorągwi o barwach narodowych, skąd się wzięły barwy polskie, skąd tyle kwiecia, tyle wina i szampana i aperitifów i jadła w ogołoconej przez Niemców, zdawało się ze wszystkiego, Francji północno-wschodniej? I ten zaskakujący entuzjazm tłumu, że to nie Anglicy, ale Polacy ich wyzwalają, „Vive la Pologne” jak nawałnica przewala się ulicami, wyprzedza nas, towarzyszy nam, zaraża entuzjazmem wszystkich – relacjonował dowódca.
Jak wyjaśniał, aby nie spowalniać pościgu musiał kategorycznie rozkazać, by motocykliści z regulacji ruchu nie przyjmowali tych stert kwiatów i nie pozwolili entuzjastycznie witać się przez ludność, a już broń Boże, przyjmować poczęstunków, bo w jednym dniu tak marsz dywizji wyregulowali, żeśmy dużo drogi musieli nadłożyć...
6 września Polacy przekroczyli granicę z Belgią. Jedną ze zdobytych miejscowości było Ypres, słynące z krwawej batalii z czasów I wojny światowej. Towarzyszący polskiej dywizji brytyjski oficer łącznikowy przy dowództwie Polskich Sił Zbrojnych, płk Harold Mitchell, pisał: wzruszającym był widok, gdy czołgi polskie posuwały się drogą poprzez słynną pamiątkową bramę w Ypres. Oddziały polskie, pod świetnym dowództwem gen. Maczka, w tygodniach tworzyły historię.
Dziękujemy Wam Polacy!
Do rangi prawdziwego symbolu wyrosło wyzwolenie przez Polaków holenderskiej Bredy pod koniec października 1944 roku. – Breda czekała na uwolnienie. Breda – stolica prowincji północnego Brabantu – stolica katolickiej części Holandii. Breda się niecierpliwiła. I to z dużą dozą słuszności, gdyż wiadomości, daleki huk dział, nerwowe przesuwanie oddziałów niemieckich – wszystko to wskazywało, że alianci już blisko; a tymczasem w oczach ginęli poszczególni członkowie holenderskiego ruchu oporu, a wyobraźnia zatrzymywała się z przerażeniem przed wizją możliwych okropności wojny. Niemcy byli już zbyt znani. Maska kultury i cywilizacji, którą wdziewali na użytek Zachodu, dawno już spadła z oblicza teutońskiego barbarzyńcy. A Brytyjczycy nie nadciągali” – wyjaśniał dowódca 1. DPanc. To, co działo się na ulicach miasta po wkroczeniu Polaków przeszło ich najśmielsze oczekiwania. – Istny karnawał – podkreślił gen. Maczek. – Ulice zapchane wiwatującymi mieszkańcami, kwiaty i festony, a wystawy sklepów oblepione napisami w języku polskim „Dziękujemy Wam Polacy”.
Składanie wieńca na Grobie Nieznanego Żołnierza przez dowódcę 1. Dywizji Pancernej
gen. Stanisława Maczka. Pierwszy z prawej – adiutant generała ppor. Jan Tarnowski. Bruksela,
wrzesień 1944 r. FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE (WWW.NAC.GOV.PL)
Dlaczego Holendrzy aż tak oszaleli na punkcie naszych rodaków? Żołnierze z naszywkami „Poland” na ramionach przynieśli im nie tylko wolność, ale nie pozwolili też, aby Breda – z jej licznymi zabytkami – została skazana na zagładę. Generał Maczek oszczędził miasto zakazując użycia artylerii. Postanowił wyprzeć Niemców z miasta poprzez szybkość działania i wykorzystanie elementu zaskoczenia. Taka taktyka przyniosła nie tylko wymierny sukces wojskowy, ale i dozgonną wdzięczność mieszkańców Bredy. Nie powinien więc dziwić fakt, że generał czuł się w holenderskim mieście zupełnie wyjątkowo: Mimo tak wielkiej różnicy w usposobieniach i zwyczajach, nieznajomości języka holenderskiego, żołnierz polski witany był z radością i entuzjazmem, przewyższającym wszystko, co go spotkało nie tylko we Francji, ale i gościnnej Flandrii; poczuł się jakby we własnym kraju i płacił za wszystko prawdziwym uczuciem i poświęceniem, gdy było potrzeba.
W cieniu Jałty
Okres jesienny, a tym bardziej zbliżająca się zima, nie sprzyjały prowadzeniu działań bojowych, dlatego na froncie zapanowała stagnacja. Właśnie wówczas przyszedł czas na odbieranie honorów. Tylko w lutym 1945 roku gen. Maczek otrzymał dwa zaszczytne odznaczenia. Najpierw – z rąk prezydenta RP na uchodźstwie Władysława Raczkiewicza – order Virtuti Militari (drugi w kolekcji), przyznany za wybitną inicjatywę połączoną z umiejętnym i skutecznym dowodzeniem 1. Dywizją Pancerną pod Chambois i wyjątkowym wykorzystaniu pościgu za nieprzyjacielem aż po Bredę.
Kunszt i dokonania dowódcy 1. Dywizji Pancernej zostały docenione także nad Sekwaną, a konkretnie w Paryżu. Tam, pod Łukiem Triumfalnym, „Baca” odebrał francuską Legię Honorową. – Był to więcej niż gest w stosunku do dywizji pancernej – był to bez wątpienia gest w stosunku do Polski. Nie wiem, czy nie podkreślało to jeszcze więcej tragizmu naszej sytuacji po Jałcie, jako rycerski gest francuski w stosunku do zdradzonych aliantów. Dla nas wszystkich, którzyśmy przeszli wrzesień 1939 roku w Polsce, a potem po opuszczeniu granic Rzeczpospolitej podjęli walkę o własną broń i własne wojsko we Francji, którzyśmy nie zapomnieli tego pobłażliwego traktowania nas wtedy z góry, jako ubogich krewnych, którzy, zdawało im się wtedy, dali się tak łatwo i prędko pobić – był to rewanż w wielkim stylu – pisał generał na kartach swej książki.
Zimą 1945 roku do gen. Maczka i jego żołnierzy zimujących w Bredzie dotarła smutna wiadomość o zmowie aliantów w Jałcie, co oznaczało m.in. bezpowrotną utratę Kresów Wschodnich na rzecz Związku Sowieckiego.
Dla dowódcy „czarnej dywizji”, kresowiaka z krwi i kości, było to szczególnie bolesne. Jak tłumaczył: Wrażenie w wojsku było ogromnie przygnębiające. Co dalej? Jak zachwianym w pewności stał się ten marsz poprzez pokonane Niemcy do Polski, w co dotychczas święcie wierzyliśmy. Marsz rozpoczęty w Normandii, marsz do naszych domów, z których wiele znalazło się teraz poza linią „Curzona”. Ale! Nie potrzebowałem robić ankiety wśród żołnierzy moich, zasięgać ich opinii – co dalej! Czyż nie byłem jednym z nich? Oczywiście będziemy się bili dalej.
Gdy 8 kwietnia 1945 roku polscy żołnierze przekraczali granicę Niemiec pomiędzy rzekami Ems i Wezerą, pokusa krwawej zemsty na wrogu była wielka. Ale generał, choć przekonywał że Niemcy nie przestały być wrogiem nr 1, studził emocje swych podkomendnych. Kilka dni później jego dywizja wyzwoliła bohaterki Powstania Warszawskiego, uwięzione w obozie jenieckim w Oberlangen. Historia zatoczyła koło – na niemieckiej ziemi żołnierze gen. Maczka przynieśli wolność bohaterkom walki na ulicach rujnowanej przez okupanta polskiej stolicy! – Jeśli za trudy i straty polskiej dywizji pancernej należały się jej jakieś kwiaty, rzucane serdeczną ręką, to tymi kwiatami rzuconymi rękoma losu było uwolnienie – w wyniku działań dywizji – tego obozu – stwierdzał po latach polski dowódca.
Trudy życia na emigracji
6 maja 1945 roku generał odebrał kapitulację Niemców w bazie Kriegsmarine w Wilhelmshaven. Kończyła się wyniszczająca wojna – najkrwawszy konflikt zbrojny w dziejach świata, ale nie był to kres dramatów Polaków pozbawionych wolności. Generał Maczek – bohater, który nie poniósł żadnej wojennej porażki – nie chciał wyjechać do zdominowanej przez komunistyczny reżim Polski. Wybrał emigrację. Władze tzw. Polski Ludowej „ukarały” niesfornego dowódcę – podobnie jak innych zasłużonych polskich generałów – odebraniem mu obywatelstwa polskiego (przywrócono je w 1971 roku). Wpisywało się to w propagandową kampanię, usiłującą za wszelką cenę zohydzić w oczach Polaków wysiłek „reakcyjnych” sił zbrojnych w czasie niedawno zakończonej wojny.
Generał Stanislaw Maczek i burmistrz Bredy Bar tho lomeus Wouter Theodorus van Slob be podczas
uroczystości polskiego Święta Niepodległości, 11 listopada 1944 r. FOT. KRZYSZTOF CHOJNACKI / EAST NEWS
Los związał generała ponownie ze Szkocją, gdzie przez pierwszy rok po wojnie sprawował dowództwo nad I Korpusem Polskim. Demobilizacja Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie nie zmieniła decyzji „Bacy” o pozostaniu na brytyjskiej ziemi. Od 1949 roku, razem z rodziną, mieszkał w Edynburgu. Tam zarabiał na życie jako robotnik, sklepikarz, a następnie barman. Pozostawał aktywny nie tylko zawodowo, ale i społecznie. W 1961 roku wydał wielokrotnie cytowane w tym tekście wspomnienia „Od podwody do czołga”. – Książka ta to nie tylko pamiętnik świetnego i szczęśliwego żołnierza, który nigdy humanistą być nie przestał. Jest od początku do końca relacją doskonałego znawcy wojskowego rzemiosła, który zagadnienia nowoczesnej wojny nie tylko do gruntu przemyślał, ale i eksperymentował od młodości – pisał w przedmowie do jednego z wydań gen. Marian Kukiel.
Do końca swych dni gen. Maczek cieszył się wielkim uznaniem rodaków mieszkających w Wielkiej Brytanii oraz funkcjonujących tam legalnych władz Rzeczypospolitej, czego ukoronowaniem było przyznanie bohaterowi w 1987 roku Orderu Odrodzenia Polski. Siedem lat później, już w wolnej Polsce, generała uhonorowano najważniejszym polskim odznaczeniem – Orderem Orła Białego.
***
Generał Maczek, bohater II wojny światowej, który sławił imię polskiego żołnierza w wyzwalanej Europie Zachodniej, dożył 102 lat. Zmarł 11 grudnia 1994 roku w Edynburgu. Spoczął, tak jak chciał, u boku swych żołnierzy – na Polskim Cmentarzu Honorowym w Bredzie, którą wyzwalał niespełna pół wieku wcześniej i której był honorowym obywatelem. – Żołnierz polski walczy o wolność wszystkich narodów, ale umiera tylko dla Polski – mawiał generał. Nie były to puste słowa. Tej idei „Baca” był bliski całe, wyjątkowo długie i piękne, życie.